Na
pewno pamiętacie z dzieciństwa to uczucie, kiedy z klasą lub
rodzicami wybieraliście się na jakieś wycieczki. Nuda. Jakby za
karę.
Wam
też się zmieniło?
Ja
korzystam z okazji kiedy mogę - a niestety nie często mogę - i
wybieram się na wycieczki jak tylko nadarzy się okazja.
Ostatnia
była aż 7 miesięcy temu, kiedy to odwiedziliśmy znajomych w
Norwegii. Niestety od tamtej pory ciężko było cokolwiek
zorganizować – Damiana praca, moja nowa praca, Antek i ciąża.
Ale w końcu coś udało się wykombinować.
Tym
razem wybraliśmy się na Węgry. Rodzice mojego Damiana mieli już
wcześniej plan, żeby tam pojechać na krótki urlop i udało nam
się doczepić. Taki przedłużony wypad majówkowy. A jak z moimi
teściami to nie inaczej jak kamperem.
Antek
K O C H A kampera. Pierwsze 6
godzin to było tylko siedzenie. Zadawanie pytań, podziwianie
widoków i mówienie każdemu po kolei, że go kocha. Jestem
przekonana, że to był przejaw jego szczęścia i wdzięczności.
Kochany jest. Czy uwierzycie, że 3,5latek przez 6 godzin siedzi
spokojnie w samochodzie, nie marudzi, nie mówi, że mu się nudzi,
nie poprosi o bajkę? Nie spodziewałam się tego. Później nie było
wcale gorzej, przyszła godzina 21:00, powiedział, że jest zmęczony
i chce się położyć spać. Aniołek.
Okazało
się, że kolorowanki wodne i klasyczne, tablica magnetyczna do
pisania, Piotruś Pan, książki, memory i inne zabrane z domu rzeczy
nie przydały się. Po prostu fascynacja jazdy
kamperem wygrała.
Spanie
na parkingu i dalej w drogę.
Na
początek winnica w Egerze.
Obkupiliśmy się chyba na kilka lat :D I przyznam się bez bicia, że
pomimo ciąży i cukrzycy z nią związanej, troszkę popróbowałam
ich win. Oczywiście nie piłam, tylko próbowałam po kropelce.
Koniec końców przywieźliśmy 18litrów win. Ale uwierzcie mi...
Przy tym, co przywieźli moi teściowie to niewiele ;) Troszkę
obeszliśmy miasto i ruszyliśmy dalej.
Termy.
Rodzice
wygrzewali tyłeczki w borowinach na świeżym powietrzu, a nasza
trójca wspaniale spędzała czas, dwa razy dziennie, na basenie.
Miło jest widzieć jak dziecko przełamuje własne bariery, uczy się
skakać do wody i nurkować. Miał niezłą frajdę z tego, że
potrafi odważyć się na więcej. A nas oczywiście duma
rozpierała.
Po
czterech dniach zdecydowaliśmy, że odwiedzimy Bazylikę
w Ostrzyhomiu. Jak dojechaliśmy, to już z daleka
było widać wznoszący się nad miastem monument. Budowla naprawdę
robi wrażenie. Nie bez powodu nazywana jest drugim Watykanem. Mnie
osobiście zachwyciły główne drzwi wejściowe i przepiękne
wnętrze.
Na
lewo od bazyliki znajduje się wejście do zamku, a z prawej strony
niedawno odsłonięty pomnik, upamiętniający koronację św.Stefana
na pierwszego króla Węgier.
Więcej
o tym miejscu możecie dowiedzieć się
TUTAJ
Ciekawe
informacje są zawarte również na blogu WYPAD NA WEEKEND
Po
Ostrzyhomiu przyszedł czas na Balaton.
Zatrzymaliśmy się w miasteczku Siófok.
Taki troszkę polski kurort nadmorski. Pełno knajpek, sklepów z
pamiątkami i zabawkami. Piękna przystań, kaczki i łabędzie.
Spędziliśmy tam pół pierwszego dnia i pół kolejnego. Po godzinie na małej łódce wyruszyliśmy w drogę.
Czas
na stolicę – Budapeszt.
Tutaj znowu piękne widoki. Na początku zaparkowaliśmy w centrum i
poszliśmy obejrzeć Pałac Królewski na
wzgórzu Buda, gdzie można zobaczyć pomnik konny .
Imponujące. Wszędzie piękne tarasy widokowe. Chwila spacerkiem
obiad i kolejny zachwyt! Kościół św.Mateusza
i położona tuż obok Baszta Rybacka.
Stąd również panorama na stolicę.
W
drogę!
Stanęliśmy
przy samej Cytadeli. Widok na piękne
miasto wraz z Dunajem :) Zapiera dech w piersiach, poczekaliśmy na
zachód, panorama wieczorem wygląda jeszcze piękniej :) Spędziliśmy
tam ponad godzinę, trochę wiało chłodem, ale warto było poczekać
:)
Spanko
w kamperku.
Niestety
nazajutrz prognozowali deszcz przez cały dzień. Sprawdziło się.
Padało od samego rana. Jednak nie zniechęciło nas to i
postanowiliśmy skorzystać z busów typu HOP ON – HOP OFF. Swoją
drogą fantastyczne rozwiązanie. Do wyboru jest kilka linii –
historyczna, widokowa, nocna i wodna. Każdy znajdzie coś dla
siebie. Każda oznaczona jest innym kolorem i bilet ważny jest przez
24, 48 lub 72 godziny. W zależności jaką opcję się wybierze.
Trasy mają od kilku do kilkunastu przystanków i na każdym można
wysiadać i zatrzymać się na trochę. My wybraliśmy trasę
czerwoną – historyczną, nasze busy akurat odjeżdżały co pół
godziny. Warto pamiętać o tym, że takie usługi proponuje wiele
firm i jak już się wysiądzie, to trzeba wsiąść do tej linii i
firmy, u której został zakupiony bilet. W związku z
niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi większość atrakcji
podziwialiśmy z wnętrza autobusu. Wielkim plusem takich przejażdżek
jest multimedialny przewodnik. Przy każdym pasażerze jest miejsce
na słuchawki, które dostaje się przy wejściu. Jest duży wybór
języków, w tym również polski.
Zdecydowaliśmy
się wysiąść pod koniec trasy, niedaleko miejsca, gdzie
przejeżdżaliśmy kilka przystanków wcześniej. Postanowiliśmy
odwiedzić Great Market Hall. Zabytkowa
hala handlowa. Niby tylko taki targ, ale sądzę, że warto zatrzymać
się tam chwilę dla pięknych balustrad. Na parterze sprzedaje się
owoce, warzywa, mięsa, przyprawy i pamiątki, na piętrze znajdziemy
odzież i punktu gastronomiczne. A przy gastronomii tyle ludu, ze
lepiej się tam nie zapędzać! W podziemiach rybki i ich piękny
zapach. Bleh!
Co
do języka... Żadnego innego tak dużo na Węgrzech nie słyszałam
jak polskiego... Gdzie się nie ruszyć tam wszyscy mówią po
polsku. Polaków od zatrzęsienia, nawet spora część obsługi w
sklepach dużo rozumie i mówi w naszym języku.
A
teraz o naszych spostrzeżeniach dotyczących samych Węgrów.
Trochę
niechlujni. Tuż przed powrotem do kraju weszliśmy w Budapeszcie do
średniej klasy restauracji, która oferowała kilka zestawów dań
dnia. Nie dość, że wnętrze brudne – kluski na ścianach, spora
ilość kurzu na lampkach, sztućce po innych gościach pod stołem,
to jeszcze bardzo małe porcje, niezbyt smaczne. Po zjedzeniu
patrzymy na rachunek, a tam prawie 700 forintów nie wiemy za co.
Okazało się, że pan na obsługujący, prawdopodobnie właściciel,
doliczył sobie serwis. Wyszliśmy niezadowoleni. I to chyba była
kwintesencja mentalności tego narodu.
Ceny
na Węgrzech są raczej porównywalne lub niższe (chyba tylko kawa jest tańsza), niż w Polsce, jednak przeraża
rachunek za obiad na pięć osób, który wynosi np. 19tysięcy forintów
:D
Przydałaby
się im denominacja, która u nas była już 1995roku.
Na
koniec jeszcze moje spostrzeżenia dotyczące tego państwa. Jadąc
tam myślałam, że wyjeżdżam do bardziej rozwiniętego kraju, niż
Polska. Niestety na Węgrzech czas zatrzymał się jakieś 30 lat
temu i jest jak u nas na początku lat 90tych.
Dobrze
jest się tam wybrać poza okresem wakacyjnym, nie spota się tak
dużej ilości ludzi.
Chętnie
jeszcze raz się tam wybiorę, mam nadzieję, że pogoda będzie
bardziej sprzyjająca i uda nam się więcej zobaczyć w Budapeszcie.
Budynek Parlamentu jest na początku listy miejsc, które chciałabym
zobaczyć :)
Poniżej zdjęcia z naszej wyprawy!
Ev.
EGER
BAZYLIKA W OSTRZYHOMIU
BALATON
BUDAPESZT
Pałac Królewski na wzgórzu Buda
Kościół św.Mateusza
Kościół św.Mateusza i Baszta Rybacka
Kościół św.Mateusza
Baszta Rybacka
Widok na Budapeszt z Cytadeli
W autobusie HOP ON HOP OFF
Grand Market Hall
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz