Od
naszego powrotu z majówki minął ponad tydzień, a ja dopiero
dzisiaj mam chwilę usiąść i coś naskrobać.
Nasz
weekend majowy trwał od 29 kwietnia do 2 maja.
W
sobotę wyjechaliśmy rano, pojechaliśmy nad morze. Pierwsze Piaski.
Las,
świeże powietrze, kilka kroków na plaże, mroźny wiatr.
Było
naprawdę zimno. Jednak Antkowi to nie przeszkadzało. Ciągnął nas
na plaże i niechętnie z niej schodził. Kalosze wypróbowane - kałuże w
lesie były tylko jego.
Ile
spacerowaliśmy, tyle samo później się rozgrzewaliśmy. Drugiego
dnia to samo z tym, że słonecznie i jeszcze więcej spacerowania.
Młody eksperymentował z wiaderkiem, szufelką i grabkami.
Trzeciego
dnia ruszyliśmy z lasu i pojechaliśmy do Redy do aquaparku. Piszę
POJECHALIŚMY, bo pojechaliśmy i wróciliśmy. Tutaj za wiele nie ma
co pisać, bo jak zobaczyliśmy jaka długa jest kolejka, to tylko
usiedliśmy w kawiarni, wypiliśmy co mieliśmy wypić i pojechaliśmy
dalej.
Następnym
przystankiem była Zatoka Pucka.
W
dokładnie tym samym miejscu byliśmy w majówkę dwa lata temu. W poprzednim poście znajdziecie zdjęcia z tamtego miejsca. Poprzednio
było całkiem pusto.
Tym
razem było tłoczno, gdyż zjechali się kitesurfingowcy.
Nad
głowami pełno latawców.
Reakcja
Antka na ten widok była bezcenna. Zachwyt był tak głośny, że
wszyscy się uśmialiśmy. Mnie i D. nawet przeszło przez myśl,
żeby może wykupić sobie kilka godzin nauki na „kajcie”, ale
okazało się, że nie ma żadnego instruktora, a wypożyczany sprzęt
jest do testowania za darmo. Taka reklama. A szkoda.
Z
drugiej strony może i lepiej, bo w ten ziąb raczej nie odważyłabym
się wejść do tej lodowatej wody, a tylko byłoby mi szkoda, że
przepuściliśmy taką okazję.
Zaraz
za nami ustawiły się dwa kampery na noc.
Następnego
dnia nazajutrz okazało się, że są to dwie rodziny z dziećmi.
W
sumie trójką. Dwóch chłopców wiekowo jak nasz Młody.
Jak
tylko się zorientowałam, szybko wzięliśmy wiaderko i poszliśmy
razem z nimi kopać. Po jakimś czasie Antek już bawił się z
sąsiadami pod ich kamperami na kocyku. To jest niesamowite jak on
uwielbia towarzystwo innych dzieci.
Trochę
porozmawiałam z rodzicami.
Są
to ludzie, którzy jadą w każde miejsce nad morzem, gdzie trochę
bardziej wieje. Podziwiam ich. Matki pakują cały majdan i jeżdżą
z tymi facetami po to, żeby oni sobie mogli pośmigać z wiatrem. I
to jest świetne. Są wyluzowani, zrelaksowani, uśmiechnięci i
zdystansowani.
Nie
każdy byłby w stanie kilka, a raczej kilkanaście tygodni w roku
spędzić w domu na kółkach i to w dodatku z małymi dziećmi,
gdzie w grę jeszcze wchodzą pieluchy.
Dodam
tylko, że jedna z mam za tydzień miała termin porodu. I nie
przejmując się, czy zdążą do szpitala, czy urodzi tu, na
miejscu, po prostu spokojnie sobie siedzieli, popijali kawkę i z
tego żartowali.
Uważam,
że każdy, kto ma stresującą pracę, szybkie tempo życia,
powinien na jakiś miesiąc wziąć takiego kampera, wyłączyć
wszelkie urządzenia elektroniczne i pojechać po prostu przed
siebie. Bez większych planów co, kiedy i jak.
Ostatni
dzień naszego wyjazdu to był spacer po Gdańsku, kawałek rybki na
obiad i zakup pamiątek.
Antoś
podróż zniósł baaardzo dzielnie. Co jakiś czas potrzebować się
ruszyć z fotelika. Jak każdy. My też nie usiedzieliśmy całej
podróży w jednej pozycji. Kierowca tylko miał najgorzej, co nie?
;) Dziadkowie już wiedzą, że kamperem mogą z nim jechać na
koniec świata, a nawet dalej.
Po
tym wyjeździe już wiem, że jak tylko zrobi się w końcu ciepło,
to zgarnąć Młodego wieczorem z podwórka na mycie nie będzie
łatwo.
Odnośnie
mycia...
W kamperze kąpaliśmy go w misce na stole. Antek ma tak już
zakodowane, kiedy powinien się myć, że pewnego wieczoru, jak
zbliżała się jego pora, pokazał na stół i rozkazał „MYJ,
MYJ”. Trzeba było zwijać karty i zabierać się do mycia Malucha.
Czekam
na kolejny wyjazd.
Ev .
3 komentarze:
zdjęcia drzew - kapitalne!
Piękne wspomnienia :-)
Super!
Ja w poniedziałek wybieram się nad morze :)
http://ja-godzianka.blogspot.com/
Prześlij komentarz